Stał nad umywalką. Patrzył w lustro. Potargane i przetłuszczone włosy, puste spojrzenie, matowa cera, zarost. Ciuchy wisiały na nim, jakby w krótkim czasie sporo schudł i nie zdążył jeszcze kupić czegoś w swoim rozmiarze. Nie przypominał dawnego siebie. Nigdy nie sądził, że życie będzie w stanie tak łatwo go złamać. Uważał, że jest silny, że przetrzyma wszystko. Mylił się. Z każdym dniem coraz bardziej pogrążał się w swojej rozpaczy. Później dni zaczęły zlewać się w miesiące, a rozpacz zmieniła się w obojętność. Nie pamiętał, kiedy ostatnio gdzieś wyszedł, kiedy z kimkolwiek rozmawiał. Zerwał wszystkie znajomości. Odsunął się od ludzi. Nie chciał pomocy. Był zmęczony i chciał zniknąć. Schylił się nad umywalkę i przemył twarz wodą. Kiedy się wyprostował, odbicie się zmieniło. Za nim stała mała, czarnooka dziewczynka. Miała na sobie piękną, pastelową sukieneczkę, która ładnie kontrastowała z jej ciemnymi włosami. Chwilę patrzył przez lustro prosto w jej oczy. Drżał. Nie odwracając się, wyszedł z łazienki i ruszył do kuchni. Nie jadł od kilku dni. Tak jak przypuszczał lodówka była pusta. Zostało tylko mleko, którego nie chciał tknąć. Za oknem grzmot przeciął sklepienie niebieskie. Westchnął i usiadł przy stole. Ona już tam siedziała i uśmiechała się do niego.
- Chcesz mleka aniołku? – zwrócił się czule do dziewczynki. Pokiwała twierdząco głową. Wstał i ponownie zajrzał do lodówki. Wyjął karton i sięgnął po leżącą na kuchennym blacie szklankę, do której nalał do pełna białej cieczy. Postawił to przez dzieckiem. Miał ochotę ją przytulić i tylko resztki zdrowego rozsądku powstrzymywały go przed tym. Usiadł na miejsce. Patrzył jak piła, jak w naczyniu ubywało płynu z każdym jej łykiem. Coraz mniej i mniej. Skończyła, a on wciąż nie odrywał od niej wzroku. Dlaczego był taki słaby? Dlaczego karmił duszę takimi obrazami? Zamknął oczy. To koniec. Nie da tak dłużej rady. Wstał gwałtownie, przeszedł przez korytarz, chwycił kurtkę.
- Już niedługo skarbie... - szepnął nim wyszedł. A pozostawiona samej sobie szklanka wciąż była pełna.
Było późno. Przemierzał spokojnie ciemne uliczki miasta. Mimo, że grzmiało i zbierało się na burze, wokoło powoli budziło się nocne życie. Ludzie wychodzili z domów, rozerwać się, zabawić. Wszystko wydawało mu się takie abstrakcyjne, jakby działo się poza nim. Dziewczyny, które niegdyś w każdy możliwy sposób zabiegały o jego atencje, teraz mijały go obojętnie. Nie dziwiło go to. Wyglądał jak śmierć. Zresztą był martwy …w środku. Reszta to tylko formalność. Dowód dla świata, że zakończył swój żywot. Podpis na akcie zgonu. Wszedł do jakiegoś klubu. Zbyt głośna muzyka, po miesiącach odosobnienia i ciszy, raniła jego uszy. Przeszedł obok tańczących na parkiecie ludzi i dotarł do baru. Nachylił się nad barmanem i wyszeptał kilka słów. Mężczyzna wskazał mu jakąś szatynkę. Nie mówiąc już nic, podszedł do niej i nie bawiąc się w zachowywanie jakichkolwiek pozorów, podał plik banknotów. Dziewczyna spojrzała na niego podejrzliwie, ale po chwili zabrała pieniądze i pociągnęła za loże DJa, by nikt ich nie widział. Tam, wcisnęła mu w dłonie dosyć dużą, zawiniętą w brązowy papier paczuszkę i szybko się ulotniła. Uśmiechnął się do siebie.
- Już niedługo kochanie… – Szepnął, a obok niego stała uśmiechnięta pokrzepiająco, młoda kobieta.
*****
- Sasuke Uchiha. 25 lat. Główny udziałowiec i do niedawna prezes korporacji Taka. Wdowiec. Silna depresja. Przedawkowanie amfetaminy. Znalazł go jakiś dzieciak w toalecie w tym modnym ostatnio klubie. - Wysoki, siwowłosy mężczyzna, przechadzał się po eleganckim gabinecie, czytając jakieś akta. Miał na sobie skrojony na miarę i pewnie bardzo kosztowny garnitur. Drewniana podłoga skrzypiała przy każdym jego kroku. Zwracał się do kogoś siedzącego tyłem do niego w dużym fotelu. – Bierzesz go Naruto? –Zakończył pytaniem i usiadł na krześle po drugiej stronie biurka.
- Znowu ćpun? Kakashi wykończysz mnie nimi. Wolałbym jakiegoś psychopatę. Oni są przynajmniej interesujący. - Zza fotela wyjrzała twarz młodego blondyna. Uśmiechnął się nikle i ponownie odwrócił się w stronę okna, nie patrząc już na rozmówcę.
- Wygląda jak ćpun, blady, wychudzony, ale raczej nim nie jest. – zaprzeczył rzeczony Kakashi. - Nie ma śladów po igłach na ciele, a toksykologia wykazała obecność jedynie dosyć dużej dawki amfetaminy. Prawdopodobnie zrobił to pierwszy raz w życiu.
- Samobójca czy idiota? – W głosie blondyna nagle słychać było zainteresowanie.
- Oba. Ledwo go odratowali. Bierzesz go? – Starszy mężczyzna uśmiechnął się zadowolony. Wiedział, że ten narwaniec zajmie się tym.
- A zostanie w klinice? – Naruto odwrócił fotel w stronę swojego gościa i zabrał z jego rąk dokumenty. Od razu zaczął je przeglądać.
- Oczywiście. Tak długo jak będzie chciał się zabić, będzie pod stałym nadzorem. Nie ma nikogo, kto mógłby się nim zająć, a jest dosyć znaną osobistością. Nasza dyrektor musiałaby się tłumaczyć, gdybyśmy go wypisali, a on odebrałby sobie życie.– Siwowłosy przyglądał się przez chwilę swojemu młodszemu koledze, który po ostatniej wypowiedzi zagłębił się w swoich myślach, całkowicie ignorując obecność Kakashi’ego. Mimo swojego wieku Naruto był dobrym specjalistą. Jego wygląd wzbudzał sympatię, a to też ułatwiało sprawę.
- To mam nowego pacjenta. Dzięki Kakashi.
*****
Zwykły szpitalny pokój: czyste kafelki w jakiś estetyczny wzorek, białe ściany, specyficzny zapach. Od korytarza oddzielony był dużą szybą, aby lekarze mogli zaglądać do środka. Przez uchylone okno do sali wpadały popołudniowe promienie słoneczne i świeża woń, którą można wyczuć po ulewnej burzy. Na łóżku, stojącym przy ścianie, leżał nieprzytomny i zapewne nie zdający sobie sprawy z typowego wystroju pomieszczenia, pacjent. Elektrokardiogram, mierzący rytm jego serca, pikał szybko, ale równomiernie, a kroplówki, przypięte do jego ręki, w mozolnym tempie wydzielały kolejne dawki relanium, mikroelementów i być może innych leków. Obok stało puste krzesło.
Nagle owy pacjent, czarnowłosy mężczyzna, poruszył się nieznacznie i otworzył oczy. Skrzywił się. Promienie słoneczne raniły jego wzrok, głowa pulsowała tępym bólem, kuło go w klatce piersiowej i czuł, że prawie każdy jego mięsień drży. Był niemal pewny, że gdyby spróbował wstać, upadłby. Chciał się podnieść do siadu, ale ze zdziwieniem stwierdził, że jest przypięty do łóżka. Przymknął powieki, starając sobie przypomnieć, co się stało. Wszystko zaczęło wracać. Bar, zawartość brązowej paczuszki, gonitwa myśli, przyspieszające bicie serca, ból w piersi, duszności i w końcu ciemność przed oczami. Był pewny, że się udało, że zginął. Spojrzał w bok. Na krześle siedział długowłosy mężczyzna i przyglądał się mu z kpiącym uśmiechem.
- I co cię tak cieszy Itachi? Nawet odebrać sobie życia nie potrafię. – mruknął ze złością. - Lepiej mi powiedz, co to za szpital, w którym przypinają pacjentów do łóżek? - Długowłosy nie odpowiedział. Wciąż siedział, patrzył i uśmiechał się tylko trochę bardziej ironicznie.